Szanowni, miałem sobie takie…

Szanowni, miałem sobie takie od dzieciństwa marzenie, bo w końcu marzyć można, że jak będę duży to sobie kupię Golfa GTI. Jakoś to za mną całe życie chodziło, nawet urosłem (no ale też nie aż za bardzo bo do 173cm), złożyło się tak, że finansowo udało mi się dotrzeć do momentu kiedy takie nowe auto mogłem sobie kupić. A więc wiecie, ekstycacja, konfiguracja, dzień dobry poprosze wszytskie opcje i kolor niebieski. Dużo zastanawiania się nie było, ale w końcu 1,5 roku udało się odebrać wymarzone, nowiutkie autko. Oczywiście po drodze Volkswagen już mi napsuł krwi, byłem bliski rezygnacji i wyboru innego auta, no ale jednak wiecie. Marzenia! Uczciwie przyznam, że do przebiegu 3500 kilometrów auto było genialne i nic się nie działo, ale wtedy jak na zawołanie, mój wymarzony szyberdach zaczął na byle wertepach trzeszczeć. I wiecie, nie tak, że trzeba biegać po aucie ze stetoskopem i szukać, ale tak jak w 20-letnim passacie hajlajn. No ale sobie myślę, że mam gwarancje, będzie git. No i tu się zaczyna saga-serwisowa w odcinkach wielu. 1. Pierwsza wizyta – panowie nasmarowali, szyberdach dalej trzeszczy. 2. Druga wizyta – panowie nasmarowali po raz drugi – zgadnijcie co – bez zmian. 3. Trzecia wizyta…